Spotkanie nad morzem
Wracacie do swoich ulubionych książek z dzieciństwa? Czy to przyjemne powroty? A może taka literacka wycieczka w przeszłość sprawia Wam zazwyczaj zawód? W moim dzisiejszym przypadku – przyjemny powrót do czasów podstawówkowych. Sięgnęłam bowiem po książkę Jadwigi Korczakowskiej Spotkanie nad morzem. Pretekstem była rocznica urodzin pisarki – 108 lat temu, 6 lutego 1906 roku w Słupi Nowej urodziła się Korczakowska. Przed wojną mieszkała w Toruniu, była współredaktorką pisma „Teka Pomorska”.
Zastanawiałam się do której powieści sięgnąć – czy do Spotkania nad morzem, czy może do Bułeczki. Wybrałam pierwszą opcję. I nie żałuję.
Historię pewnie znacie, w końcu Spotkanie nad morzem to lektura z podstawówki – oto Danuta, wiecznie grymasząca dziewięciolatka, jedzie na wakacje nad morze. Dodajmy – Bałtyckie. Główna bohaterka nie jest sympatyczną dziewczynką – mało co ją interesuje, narzeka, niewiele rzeczy lubi. Z drugiej jednak strony – powoli zdobywa sympatię czytelnika. Zwłaszcza gdy na scenę wkroczy druga bohaterka – Elza.
Danuta zaprzyjaźnia się z Elżunią, opiekuje się niewidomą dziewczynką, spędzają ze sobą całe dnie. Nudny, jak wydawałoby się Danusi, pobyt nad morzem, zaczyna się robić coraz ciekawszy. Dziewczynka nabiera pewności siebie, uczy się nowego spojrzenia na świat – w końcu musi być „oczami” Elzy, opowiada jej o swoim rodzinnym mieście – Toruniu. Uczy się niełatwej sztuki akceptacji obcości – inne dzieci nie chcą się bawić z Elzą, bo ona nie widzi. Dla Danuty nie jest to przeszkodą w nawiązaniu relacji.
Korczakowska pięknie opisała narodziny przyjaźni między skwaszoną, niezadowoloną Danusią a zachwyconą światem, radosną i niewidomą Elzą. W prostych słowach autorka pokazuje ten inny świat, trudności, lęki i obawy, jakie towarzyszą Elżuni. Piękna powieść. Mnie ponownie zachwyciła i wzruszyła. Tak jak dwadzieścia lat temu.
Jadwiga Korczakowska, Spotkanie nad morzem, Nasza Księgarnia, Warszawa 2011.
Uruchomiłaś wehikuł powrotu do przeszłości tą książką. Jestem na wakacjach i siedzę na szerokim parapecie w moim rodzinnym domu. Przeczytałam na nim masę książek z biblioteczki mojej babci oraz tych kupionych w czasie wspólnych wypraw do antykwariatu. Do tej dorzucam jeszcze „Mariannę” Anny Kamieńskiej (starannie ją spatynowałam przez wielokrotne czytanie) i „Wichurę i trzciny” Ireny Krzywickiej. Cudowne czasy.
Widzisz, tych dwóch nie znam. Ale zapisuję. Kiedyś przeczytam :)