Marek Krajewski „Mock” – niepublikowany fragment!
Dokładnie za dwa tygodnie, 14 września, ukaże się najnowsza powieść pod tytułem „Mock” Marka Krajewskiego, najbardziej znanego polskiego autora kryminałów. Napisał piętnaście bestsellerowych powieści kryminalnych. Jest laureatem prestiżowych nagród literackich i kulturalnych. Teraz powraca do swego ulubionego bohatera Eberharda Mocka w nowej, intrygującej serii osadzonej na początku XX wieku.
PRZYJEMNEJ LEKTURY!
Hans wszedł w alejki parku Szczytnickiego. Już nie myślał teraz o złotej proporcji, lecz o zabawie w podchody, którą wymyślili poprzedniego dnia z kolegami. Przed nim był całkiem inny cel. Minął drewniany kościółek przytransportowany tu, jak wiedział, z Kędzierzyna na Wystawę Sztuki Ogrodowej i Cmentarnej, i ruszył na północ Finkenweg, która to ulica wchodziła głęboko w park. Kiedy przeciął Schwoitscher Chaussee i zostawił po lewej ręce okazałe wille stojące w środku parku, znalazł się w jego ciemnej, ponurej części. Było tutaj mnóstwo pustych i cienistych polan zasłoniętych przed oczami przechodniów gęstymi krzakami. Polany te tworzyły całe ciągi wśród drzew ? swoiste komnaty w układzie amfiladowym ? i były ulubionym miejscem spotkań wrocławskich pederastów. Brix nie miał o tym pojęcia i szedł spokojnie w miejsce, gdzie miała na niego czekać tajna wiadomość. Wczoraj na mapie sprawdził, gdzie to jest. Zostawił za sobą publiczny szalet stojący na skraju parku, przeskoczył przez jezdnię i pobiegł w górę Morgenzeile, a potem skręcił w lewo, w Leerbeutel. Pod numerem drugim stał ten dziwny dom o dachu opadającym w kilku krzywiznach. Było to pierwsze z czterech wyznaczonych miejsc. Podszedł do bramy i wyjął z kieszeni kompas. Odliczył dwadzieścia kroków na południowy zachód, gdzie w dziupli dużego dębu miała na niego czekać kolejna wskazówka w grze. Wszedł na ulicę i licząc uważnie kroki, ruszył ku kępie drzew.
Kiedy już był na chodniku po drugiej stronie ulicy, w oddali zadudniły o bruk końskie kopyta. W szpalerze drzew pojawił się duży powóz zaprzężony w cztery kare konie. Na ich głowach powiewały czarne kity.
Brix spojrzał zdumiony na pojazd, który zbliżał się ku niemu w ogromnym pędzie. Zapatrzył się na końskie pióropusze. Kareta zatrzymała się koło niego, drzwi otwarły się ze złowrogim zgrzytem.
Nawet nie poczuł, że został złapany za kołnierz. Nie wydał z siebie choćby tchnienia, kiedy jego gardło zostało zdławione silnym uchwytem. Z jego kieszeni wysunął się kompas i wypadł na ulicę.
Zostaw komentarz