Kiedy każdy ma alibi – Zbrodnia w szkarłacie
Kryminały w stylistyce retro cieszą się w Polsce dużą popularnością. Do najbardziej chyba znanych autorów należą Marek Krajewski (autor cyklów powieściowych z Eberhardem Mockiem i z Edwardem Popielskim), czy Marcin Wroński (cykl z komisarzem Zygą Maciejewskim). Nie znam dobrze twórczości tych autorów (jestem po lekturze może dwóch powieści Krajewskiego, Morderstwo pod cenzurą Wrońskiego czeka na mnie w Kutnie na parapecie). Ostatnio miałam okazję przeczytać – jeszcze przed premierą! – powieść Katarzyny Kwiatkowskiej Zbrodnia w szkarłacie.
Autorki nie znałam, choć ma na koncie nominację za swój debiut do Nagrody Wielkiego Kalibru. Do tej pory wydała już kilka powieści; ja poznaję jej twórczość od ostatniej powieści.
I jestem zachwycona. W zasadzie od pierwszej strony polubiłam zarówno styl Kwiatkowskiej, jak i bohatera detektywa Jana Morawskiego. Wydawca na okładce informuje czytelnika, że ma do czynienia z pierwszą damą polskiego kryminału retro, a sama autorka jest mistrzynią intrygi w stylu Agathy Christie. Mimo początkowych wątpliwości co do tego tytułu i porównania, to po skończonej lekturze mogę się tylko zgodzić na takie stwierdzenie.Zbrodnia w szkarłacie to doskonały przykład cozy mystery. Mamy zatem zbrodnię popełnioną w wielkopolskim dworze, ograniczoną liczbę podejrzanych – tak – każdy miał motyw!, a do tego jeszcze tajemnicę – główny bohater Jan Morawski, słynący z zamiłowania do kryminalnych zagadek, próbuje odnaleźć rodzinny skarb. Dodajmy jeszcze, że w Jeziorach trwają gorączkowe przygotowania do ślubu, a rodzina jest poważnie zadłużona (stąd i nadzieja w odnalezieniu skarbu dziadka). Robi się z tego niezły galimatias – ale tylko na pozór.
Kwiatkowska świetnie sobie radzi ze wszystkimi wątkami, bardzo umiejętnie je splata, dodatkowo okraszając wszystko sporą dawką humoru (bawiły mnie zwłaszcza sceny przygotowań do ślubu i dowożone co chwila różne łakocie i smakołyki upychane w spiżarni i kuchni).
Tak naprawdę sama zbrodnia nie jest tak istotna (to zwykłe pospolite morderstwo – strzał z pistoletu – żadnego wyrafinowania). O wiele ważniejsza jest sama zagadka. Powieść trzymała mnie w napięciu do samego końca, a autorka wodziła mnie za nos w tę i we w tę. Z każdą stroną odnajdowałam razem z Janem Morawskim kolejne elementy, które składały się w większą całość. Taa… tylko tak mi się wydawało. Nieustannie towarzyszyło mi poczucie, że rozwiązanie zagadki jest tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Wystarczy zebrać wskazówki, na które co chwila się natykałam. Nic z tego – czytelnik męczy się z zagadką zbrodni tak jak Morawski z odnalezieniem skarbu.
I muszę przyznać, że rozwiązaniem zagadki byłam zaskoczona. Oczywiście nie zdradzę wam zakończenia, a miłośników kryminałów odsyłam do powieści.
Kwiatkowska sumiennie i dokładnie odrabia swoją lekcję – łącząc subtelnie różne wątki i przedstawiając barwny świat z początków XX wieku. W zasadzie mamy do czynienia i z historią (Związek Ziemian, który gdzieś dyskretnie się pojawia), i obyczajami (piękne opisy wesela i samych przygotowań do przyjęcia – aż kusi, by przygotować na ich podstawie jakieś danie – może uda mi się namówić do tego mamę), i romansami, i językiem (gdzieniegdzie pojawiają się pojedyncze słowa czy zwroty zaczerpnięte z gwary wielkopolskiej). Wszystko jednak podane czytelnikowi z umiarem i rozwagą.
Cierpliwie czekam na kolejną powieść Kwiatkowskiej, a póki co – zabieram się do szukania jej wcześniejszych książek. Jeśli zaś lubisz powieści z dreszczykiem, to sprawdź o jakich kryminałach już pisałam.
Katarzyna Kwiatkowska, Zbrodnia w szkarłacie, Wydawnictwo Znak, Kraków 2015.
Nie znam tej autorki, a po Twojej recenzji chętnie sięgnę po jej książkę.